Front babciny, czyli gerontologia w praktyce

czwartek, 31 lipca 2014

Trudny powrót

Wróciłam. Rozkochana w lataniu samolotem. Mimo tendencji moich uszu do zatykania się i równie łatwego odtykania, gdy nogi staną wreszcie na ziemi. Ale za to bez tendencji do podchodzenia wnętrzności do gardła. Latanie jest więc super! Wróciłam. Stęskniona za babcią, która to tęsknota przeszła szybko w nocy, gdy zmordowana całodzienną podróżą, sen odbywałam w odcinkach, gdyż babcia zapodała całonocną pielgrzymkę we wsze strony. Ratowałam więc kawę przed odpakowaniem. Pozwalałam chodzić do łazienki i z niej wychodzić. Nalewałam wody do szklanki. I tłumaczyłam drogę do łóżka. Wróciłam. Z pięknego, ale zarazem trudnego urlopu. Trochę o nim też będzie. Wróciłam. Do codzienności z jej radościami i rzeczywistymi problemami. Do codzienności, która nie pozwala zakopać się w prześcieradło (bo na koc za ciepło), choć bardzo by się chciało. Zakopuję się więc mentalnie, słuchając Pawła Wójcika. Taki  powrót. Trochę trudny.

Chciałam wrzucić tutaj jedną z piosenek, ale cóż - blogger nie pozwala.

Jeśli ktoś chce, może sam sobie wklepać w YouTube'a: Paweł Wójcik, "Piosenka ze szkłem".

Jakoś ujął mnie za serce optymizmem i radością życia ;-). A poważnie - to "kupił mnie" poczuciem humoru (np. piosenka "Wolny dzień"), dystansem, a szczególnie otwartością i wrażliwością, które biją z wielu utworów.

niedziela, 20 lipca 2014

Z ziemi...

Przychodzi taki dzień, kiedy należy zmienić atmosferę. Dosłownie. Wzbić się wyżej. I zmienić klimat. Dosłownie. Wylądować wśród południowców o południowym temperamencie, południowych oczach i sercach. Pijących wino do każdego posiłku i każdego dnia celebrujących silentium sacrum w postaci sjesty.

Wrócę z końcem lipca jeśli:
- nie rozbijemy się, lecąc do lub wracając
- nie zostanę utopiona w którejkolwiek włoskiej fontannie, zrzucona z siódmego piętra naszego lokum lub w jakikolwiek inny sposób pozbawiona życia z rąk przyjaciół, mimo koszulki z Małą Mi i bezcennym tekstem "Mnie się kocha zawsze i mimo wszystko".
- nie zwęgli mnie włoskie słońce
- nie zgubię się (co jest jednak wysoce prawdopodobne, gdyż mam takowe tendencje).

Zważywszy, że pierwszy raz będę samolotowała, więc poziom atrakcyjności urlopu ma owy dodatkowy bonus. Dlatego towarzyszyć będzie nam niezbędny poradnik, traktujący o tego typu fanaberiach:



Satan Asso, "Zwierzenia skruszonego diabła, czyli o różnych sposobach kuszenia".

środa, 16 lipca 2014

Front babciny czyli gerontologia w praktyce. Odc. 54 - Trudne relacje

Obok trudnej relacji babci z Kiko (która jednak nabrała znamion stabilizacji polegającej na fakcie, iż babcia sprzeciwia się kotu, na co on odpowiada biciem, drapaniem tudzież gryzieniem, co jednak dla babci jest bardziej akceptowalne niż dojmująca obojętność) jest też trudna relacja z odkurzaczem. Potwornie wyjącym i stawiającym zapewne cały blok na nogi. Sorry, taki mamy sprzęt - że się ośmielę sparafrazować klasyczną już wypowiedź.

Nie odkurzam nazbyt często, ale jeśli już, to następuje u babci jedna z trzech poniższych reakcji.

WERSJA I - Na śpiocha:

Babcia pogrążona w głębokim śnie, leżąc na prawym boku, nic nie słyszy, gdyż od dzieciństwa jest głucha na lewe ucho. Odkurzam więc spokojnie wszystkie pomieszczenia, wyjąc niemiłosiernie nawet pod babci nosem. Babcia ani drgnie. Jest to wersja ekskluzywna sprzątania, co nie znaczy, że zdarza się niezwykle sporadycznie.

WERSJA II - Na luzaka:

Babcia nie śpi. Nieco narzeka na odkurzacz, jego hałas, trochę grymasi i się krzywi, że jest głośno. Ale siedzi sobie w kuchni lub w pokoju i czeka aż posprzątam. Niekiedy nieco mnie popędza, ale i tak nic nie słyszę, gdyż wszystko skutecznie zagłusza odkurzacz. Krzyczę więc tylko: "Nic nie słyszę!", by babcia mogła odkrzyknąć mi to samo.

WERSJA III - Na uciekiniera:

Babcia nie śpi. Wycie odkurzacza uruchamia w niej system obronny w postaci chęci natychmiastowego opuszczenia mieszkania. Na szczęście występuje rzadko. Przed etapem zamkowym sprzątanie w tej wersji wyglądało w ten sposób, że co chwilę rzucałam odkurzacz i biegłam zobaczyć, czy babcia już sobie poszła, czy dopiero wychodzi. Męczące i stresujące. Do tego dochodziły przepychanki słowne:

Ja: Babciu, zostań w domu.
Babcia: Ale ja muszę stąd iść. Tu jest taki hałas. Ja nie wytrzymam. Ja muszę stąd iść... itd.

Obecnie, po opatrzeniu drzwi antyucieczkowym zamkiem, monolog babci zyskał dodatkową treść:

Ja: Babciu, zostań w domu.
Babcia: Ale ja muszę stąd iść. Tu jest taki hałas. Ja nie wytrzymam. Ja muszę stąd iść. Jak to się otwiera. Ja muszę stąd iść. Jak to się otwiera. Jak to się otwiera... [mocując się bezradnie z drzwiami].

Wersja III jest o tyle trudna, że histeria utrzymuje się jeszcze długo po zakończonym sprzątaniu.




Afrykański akcent

W Boże Ciało między byciem kucharką i byciem budowniczym, popracowałam trochę w zawodzie i przemaglowałam księdza, który przyjechał z Kenii. Wywiad już po oficjalnej publikacji (choć autorsko skrócony), zatem niech i tutaj zaistnieje. W pełnej i pierwotnej wersji.

Katarzyna Strzyż: Jest ksiądz proboszczem parafii w Laare od początku jej istnienia, czyli od 11 lat. Jakie były okoliczności powstania parafii?
Ks. Peter Nthiga: Jestem księdzem diecezjalnym, pracuję w diecezji Meru. 11 lat temu zostałem poproszony przez księdza biskupa, aby założyć parafię w wiosce Laare.

Czy może ksiądz powiedzieć coś więcej na temat parafii, w której pracuje?
W prowadzeniu parafii pomagają mi dwaj księża, również Kenijczycy. Ponadto w misji, którą założyłem przy parafii, pracuje 5 Sióstr Orionistek, dwie z nich - s. Alicja Kaszczuk i s. Alberta Pietroczuk, pochodzą z Polski. Nasza parafia rozwija się dynamicznie. Poza kościołem w Laare mamy także 13 kaplic dojazdowych. Budujemy te kaplice z myślą o parafianach, którzy z uwagi na dużą odległość od Laare i brak środków transportu nie są w stanie przybyć do kościoła na Eucharystię. Parafia liczy 18 tys. chrześcijan. Podczas ostatnich Świąt Wielkanocnych ochrzciliśmy 183 dzieci, zaś od początku istnienia Parafii ochrzciliśmy ponad 4800 dzieci.

Jak wygląda duszpasterstwo w tak rozległej parafii?
Duszpasterstwo jest dużym wyzwaniem (śmiech). W każdą niedzielę odprawiane są trzy Msze Św.
w kościele w Laare i po jednej Mszy Św. w każdej z kaplic, do których dojeżdżamy na motocyklach. Staje się to szczególnie trudne w porze deszczowej. Ponadto dużym utrudnieniem jest brak zwyczaju zamawiania intencji mszalnych. Mamy wiele potrzeb, ale brakuje nam finansów. W pierwszej kolejności, z uwagi na rozwój parafii i wzrost liczby wiernych, musimy wybudować kolejne kaplice. Ufam, że znajdą się środki na ten cel. 

Jak przedstawia się korzystanie z sakramentów?
Tak jak wcześniej powiedziałem, kościół z dnia na dzień wzrasta w liczbę wiernych i to nas cieszy. Ludność lokalna nadal żyje w głęboko zakorzenionej tradycji plemiennej, według której rzeczą naturalną jest poligamia. Maż posiada kilka żon, na których spoczywa obowiązek utrzymania rodziny. Jednakże chrześcijanie patrzą na to inaczej. Ich związki małżeńskie to mąż i jedna żona. Rodziny przyjmują sakramenty, dlatego też tak ważne są kaplice dojazdowe. Dzięki nim docieramy 
z Ewangelią i sakramentami do parafian, których domostwa są bardzo oddalone od kościoła w Laare.

Czy wierni angażują się w życie parafii?
W parafii działają grupy parafialne w podziale na grupę mężczyzn i kobiet. Wspólnie rozmawiamy o sprawach dotyczących parafii, omawiamy różne problemy, zajmujemy się pomocą biednym dzieciom. Dużym zmartwieniem dla nas jest Catha, czyli Mirra, popularny narkotyk hodowany w Kenii, a stamtąd eksportowany do Mombasy i Europy. Mieszkańcy wiedzą, że Mirra nie jest niczym dobrym, a jednak hodują ją i zażywają. Ponadto małe 5-6 letnie dzieci często są wykorzystywane do zrywania liści Mirry, ponieważ mają delikatne dłonie i nie uszkodzą rośliny. Z głodu także one zaczynają żuć liście tego narkotyku. Pracując przy tej uprawie, dzieci nie chodzą do szkoły. Dlatego też staramy się im pokazać inne zajęcia, które stanowią alternatywę dla takiej pracy. 
Inną troską, związaną z dziećmi, jest HIV, którym często zarażają się od matki w okresie płodowym. Dlatego, kiedy dziecko trafia pod naszą opiekę np. z powodu śmierci matki, kierujemy je do szpitala celem wykonania testu i jeśli okazuje się, że jest ono zarażone wirusem HIV, otaczamy je opieką medyczną. Niestety brak przestrzegania norm moralnych przez pary, również sprzyja zarażaniu się tym wirusem.
Ogromnym problemem jest bieda, dlatego też grupy parafialne angażują się w pozyskiwanie środków finansowych i tworzenie funduszy, które następnie w formie pożyczki trafiają do konkretnej osoby, która po wcześniejszym przygotowaniu i edukacji, założy działalność. Dzięki temu staje się samodzielna, może utrzymać rodzinę i zwrócić pożyczkę. Jest to sposób na wychodzenie z biedy.
Wspomniana grupa mężczyzn raz na trzy miesiące wyjeżdża także do każdej z 13 kaplic i ewangelizuje okolicznych mieszkańców, którzy nie chodzą do kościoła. Podobnie robią młodzi, którzy w sposób radosny w tańcu i śpiewie głoszą Jezusa. Dzięki temu mamy tak wielu chrześcijan. Ponadto przy tej okazji rozeznają, z jakimi kłopotami zmaga się tamtejsza społeczność i po powrocie przedstawiają raport radzie parafialnej.

Wspomniał ksiądz, iż dzięki ewangelizacji, jest coraz więcej chrześcijan. Czy wiąże się z tym także wzrost powołań? W Polsce zaczyna być to obecnie problemem.
W Afryce jest bardzo dużo powołań. Czasem biskup odmawia przyjęcia niektórym kandydatom 
z powodu braku miejsca w seminarium. W mojej diecezji, Meru, jest obecnie 140 kleryków. Formacja trwa 9 lat: pierwszy rok to tzw. rok przygotowawczy, następnie są 3 lata filozofii, 1 rok praktyki pastoralnej i 4 lata teologii. Zgodnie z prawem kanonicznym świecenia kapłańskie można otrzymać mając ukończone 25 lat.

Czym jeszcze zajmuje się parafia i na czym dokładnie polega Wasza współpraca z Fundacją Księdza Orione Czyńmy Dobro?
Nasza parafia prowadzi cztery szkoły podstawowe. W budynku każdej ze szkół znajduje się przedszkole. Jako nauczycieli zatrudniamy siostry zakonne i osoby świeckie. Edukacja podobnie jak 
w Polsce rozpoczyna się od przedszkola, następnie uczeń przez 8 lat uczęszcza do szkoły podstawowej. Nauka w szkole średniej trwa 4 lata. W  styczniu br. otworzyliśmy nową szkołę 
w miejscowości Ndumuru, oddalonej o 40 km od Laare. Jednakże szkoły w wioskach kenijskich nie wyglądają tak jak w Polsce. Nasze szkoły wymagają wielu prac adaptacyjnych. Na przykład szkoła 
w Ndumuru to jedynie gołe mury budynku bez okien, drzwi i podłogi. A mimo to dzieci się uczą. Dzięki współpracy z Fundacją Księdza Orione Czyńmy Dobro, pozyskujemy darczyńców z Polski, którzy w ramach podjętej adopcji na odległość wspierają naszych uczniów zarówno duchowo jak 
i materialnie. 70 zł miesięcznie wystarczy, aby dziecko było ubrane, wyżywione i miało zapewnioną edukację oraz dostęp do opieki medycznej.
Wraz z Fundacją Księdza Orione Czyńmy Dobro w kwietniu br. uruchomiliśmy także projekt pn. Krowa dla misji w Laare. Projekt polega na pozyskaniu środków na zakup krowy, aby dzieci mogły codziennie wypić szklankę mleka. Koszt zakupu krowy to 1 000 euro. Jest to bardzo duża kwota w przeliczeniu na walutę kenijską. A mleko jest niezbędne, ponieważ duża umieralność rodziców powoduje, że do misji trafiają maleńkie dzieci, którym trzeba dostarczyć mleko aby przeżyły. Dodam ze 70% dzieci to sieroty.

Ile dzieci obecnie jest objętych pomocą przez Fundację?
Ponad 800 dzieci zostało objętych pomocą w ramach projektu pn. Adopcja na odległość dzieci z Kenii z wioski Laare. Wiele dzieci jednak jeszcze czeka na wsparcie i dlatego szukamy nowych darczyńców, ponieważ jako parafia i misja Sióstr Orionistek, którą założyłem w Laare, otaczamy pomocą wszystkie dzieci, które tego potrzebują, niezależnie od wyznania ich rodziców. Są wśród nich chrześcijanie, muzułmanie i niewierzący. Wychodzimy z założenia, że dziecko, gdy dorośnie, samo zdecyduje do jakiego wyznania będzie przynależeć, a teraz najważniejsze jest aby uratować jego życie i zapewnić mu szansę na lepsze jutro. Jestem w Polsce na zaproszenie Fundacji i pragnę zaświadczyć, że wszystkie środki przekazane przez Darczyńców trafiają do nas. Dziękuję w imieniu dzieci za tę ogromną pomoc, jaką Polacy im okazują.

Czy realizujecie jeszcze inne projekty?
Tak. Obecnie poszukujemy darczyńców, którzy zaangażują się w projekt Studnia dla Laare, gdyż brak dostępu do wody jest poważnym utrudnieniem. Mieszkańcy, aby zdobyć wodę w porze suchej, są zmuszeni pokonywać odległość nawet do 30 km. Idą, dźwigając baniaki. Wioska Laare jest podłożona na terenie wulkanicznym, dlatego tak trudno jest pozyskać wodę. W grudniu 2013 r. po kilku próbach, przy użyciu specjalnych maszyn, na głębokości 280 m wreszcie udało się nam znaleźć wodę, ale z powodu braku rzek woda rozchodzi się w korytach i trudno ją uchwycić. Obecnie jedynym rozwiązaniem są cysterny, które będą gromadziły wodę w porze deszczowej. Potrzebujemy zakupić
3 cysterny a koszt jednej to 800 euro.

Dziękuję za rozmowę.

Ks. Peter przebywa w Polsce po raz pierwszy. W dniach od 3 do 30 czerwca wraz z koordynatorami 
i wolontariuszami Fundacji Księdza Orione Czyńmy Dobro odwiedza parafie, szkoły i różne instytucje, aby przybliżyć ludziom problem biedy, braku wody i braku dostępu do edukacji. Jednocześnie 
Ks. Peter zachęca do wsparcia projektów misyjnych realizowanych przez Fundację na rzecz Laare. Więcej o projektach: adopcji na odległość, zakupu cystern na wodę i zakupu krowy dla misji można znaleźć na www.czynmydobro.pl


Słit focia też była ;-)
Dogadaliśmy się z pomocą tłumaczki. Choć afrykańska wersja angielskiego w wykonaniu księdza niekiedy powalała także i ją.

Kiko i (duży) palec anioła

Tego posta napisałam 2 lipca, miałam coś jeszcze dopisać, nawymyślać i dopiero wrzucić. Ale nie zdążyłam, bo się rzeczywistość realna nieco posypała. I trzeba się było zająć powstawaniem z ruin. Szkoda jednak, żeby tekst dalej kisł w wersji roboczej, więc skoro jako tako otrzepałam sukienkę z pyłu bitewnego, wrzucam - już bez dopisywania czegokolwiek.

............................................................................................................

Anioł upadł. A nawet bardziej spadł niż upadł, więc nie został aniołem upadłym. Ale stracił kontakt z jednym skrzydłem. Skrzydło zupełnie przestało tworzyć jedną masę (solną) z aniołem. Bo anioł jest z solnej masy. W rękawiczkach, szaliku, czapce. Bo to anioł zimowy, wykonany i podarowany przez J. I ten upadek miał miejsce jakiś czas temu. Anioł leżał sobie więc spokojnie na półce. Obok anioła spokojnie leżało sobie skrzydło i jakiś jeszcze oddzielny mały skrzydła ułomek. Do czasu sobie spokojnie to wszystko leżało. Anioł leżał bosymi stopami w kierunku brzegu półki. Półka ta nisko dość jest położona. W zasięgu Kiko. A raczej w zasięgu jego zębów. Bo Kiko najzwyczajniej w świecie postanowił zjeść anioła. Przemalowanego farbą. Zdążył aniołowi odgryźć duży, żółty palec lewej stopy. Uratowałam. Odsunęłam. Ale parcie na solnego anioła było tak duże, iż przeniosłam go na wyższą półkę, obłożoną książkami, więc wręcz niedostępną.

Dziś anioł odzyskał skrzydło i duży palec. Czekam aż organy się przyjmą. I zastanawiam się, czy Kiko nie ma czasem jakichś niedoborów soli, skoro tak go ciągnęło do anioła (zastanawiam się, czy mam jeszcze gdzieś zachomikowanego solnego krasnala rodem z Wieliczki; krasnala mogłabym poświęcić...).

............................................................................................................

Anielskie organy się przyjęły. Póki co nie dokarmiam kota solą.